Największe atuty to przyspieszenie oraz niezwykła umiejętność wprowadzenia chaosu w szeregach przeciwnika. Nie będzie pewnie jednak wymieniany wśród najlepszych w historii, choć przecież miał swoje momenty chwały, głównie u Nawałki. A jednocześnie nie można było nie kochać go za jego poświęcenie dla kadry i to, jak przy jego dość archaicznym sposobie grania potrafił zrobić coś z niczego. Kamil Grosicki pożegna się z reprezentacją meczem z Mołdawią i zasługuje na wiele ciepłych słów na koniec tej długiej przygody.
Gdy słyszymy określenie „ostatni romantyk”, od razu przychodzi nam na myśl Ignacy Rzecki z „Lalki” Prusa. Człowiek starej daty, prawdziwy patriota, który miłował Polskę aż do śmierci. Tak został również określony w tytule książki wybitny polski reżyser Andrzej Wajda ze względu na jego niesamowite zamiłowanie do kręcenia filmów oddających ducha romantyzmu i heroizmu, tak przecież ważnego i nierozłącznego elementu polskiej kultury.
Gdybyśmy mieli tę nomenklaturę przenieść na świat piłkarski to najlepiej wpasowałby się w nie Kamil Grosicki. Człowiek, którego zachowanie i styl gry najlepiej uosabia Polaka-husarza. Nawet gdy brakowało mu umiejętności, gotów był pójść na ułańską szarżę. Piłkarz, dla którego reprezentacja była świętością, zaszczytem i wielkim honorem. Gotów był za nią grać do upadłego, dopóki sił starczyło w nogach i sercu, jak na prawdziwego romantyka przystało.
Kamil Grosicki żegna się z reprezentacją Polski meczem z Mołdawią
6 czerwca 2025 roku „Grosik” rozegra swój 95., a zarazem ostatni mecz z orzełkiem na piersi, i to jeszcze w roli kapitana. Łącznie zdobył 17 goli oraz zaliczył 24 asysty (a może po Mołdawii będzie więcej). To idealny moment na podsumowanie tej nietuzinkowej kariery w reprezentacji Polski, która – tak jak Kamil – nie była harmonijna i idealna. Ale była pełna emocji i pięknych momentów. Lecz przede wszystkim pasji i serca, którego oddał ten facet za najukochańszą reprezentację.
Screenshot ze strony transfermarkt.pl podsumowujący występy Kamila Grosickiego w reprezentacji Polski
Hazard o mało nie zniszczył mu kariery
A mówimy tutaj o piłkarzu, który za młodu narobił mnóstwo głupstw, przez które o mało nie zaprzepaścił sobie kariery. Chodzi nam rzecz jasna o hazard. Już jako młody chłopak w Szczecinie odwiedzał kasyno i praktycznie momentalnie wpadł w szpony tego strasznego nałogu. Choroba nasiliła się w trakcie gry w Warszawie – większe miasto, więcej pokus. Uzależnienie było na tyle poważne, że grając w Legii, „Grosik” trafił na odwyk. Dodajmy, miał wtedy 19 lat!
– Kłamałem, że jadę do kolegi albo na kolację, a tak naprawdę siedziałem w kasynie. Ale rodzice nie odwrócili się ode mnie. Wierzą we mnie i ja też wierzę, że wszystko się ułoży. – Jak często chodziłeś do kasyna?: Często, praktycznie codziennie. Potrafiłem przyjść o północy i wyjść w południe następnego dnia. Jak już przegrałem wszystkie pieniądze, to siedziałem i patrzyłem, jak grają inni – Kamil Grosicki w rozmowie z Dziennikiem.
– Mówiłem, że idę do kolegi na mecz, a skręcałem do kasyna. W tamtym czasie pomagał mi były kierownik Legii Irek Zawadzki, próbował Jacek Magiera. Nie byli w stanie. To był najgorszy moment, wpadłem w amok, liczyła się tylko gra, gra, gra… Wyjeżdżając na odwyk, płakałem. Koledzy szli na trening, a kierownik wiózł mnie na Mazury. Wszystkie emocje puszczały, czułem się fatalnie… – Kamil Grosicki w rozmowie z Izabelą Koprowiak.
Na szczęście trafił wokół siebie na ludzi, którzy pomogli mu wyjść z tego bagna. Niemniej, jak sam przyznał, z tego uzależnienia nie da się nigdy w pełni wyjść.
– To jest nieuleczalna choroba. Gdy zobaczę Marriott, to moim pierwszym skojarzeniem jest kasyno. Patrzę na Pałac Kultury w telewizji – widzę kasyno – Kamil Grosicki w rozmowie z Mateuszem Borkiem w Kanale Sportowym.
Zaczął jeszcze u Beenhakkera, ale na regularne granie musiał poczekać
Jego droga do reprezentacji Polski także nie była usłana różami. Pomimo w miarę wczesnego debiutu w dorosłym zespole przeciwko Finlandii w 2008 roku (miał wtedy 19 lat, 7 miesięcy i 25 dni), przez następne lata Kamil Grosicki nie mógł liczyć na przychylność selekcjonerów. Po raz pierwszy poważniej na niego postawił Franciszek Smuda, a potem Waldemar Fornalik, ale wiemy, jaki to był okres dla „Biało-czerwonych” i on sam też był raczej dodatkiem aniżeli pierwszoplanową postacią. Najlepsze było dopiero przed Kamilem.
U Nawałki przeżył swoje największe momenty chwały
Jego prime w reprezentacji Polski nadszedł wraz z Adamem Nawałką. Trzeba też jasno sobie powiedzieć, że bardzo pomogła mu w tym dobra gra na boiskach Ligue 1 w barwach Stade Rennais. W 38 meczach u tego selekcjonera zdobył 12 bramek oraz zaliczył 16 asyst. To był czas, w którym był fundamentalną postacią biało-czerwonej ofensywy. Wiadomo, że Lewandowski był niezastąpiony, ale my wszyscy pewnie także nie wyobrażaliśmy sobie zespołu bez tego pozytywnie nastawionego skrzydłowego, który do umiejętności dokładał także olbrzymie serducho.
Cudowna asysta do Lewego w meczu z Niemcami, legendarna asysta w ćwierćfinale Euro z Portugalią czy w kluczowym spotkaniu ze Szkocją w ostatnich minutach gry. Nieprzewidywalność z przodu, drybling. A przede wszystkim – zabójcza prędkość, która pozwalała mu zostawiać rywali za sobą.
Kamil Grosicki pod wodzą Adama Nawałki prezentował życiową formę 🔥
Czas na powrót do kadry? 🇵🇱 pic.twitter.com/2ypA7eBSyb— Meczyki.pl (@Meczykipl) January 19, 2022
Od Sousy przestał być graczem wyjściowej jedenastki
Jednak lata upływały, a Kamil Grosicki młodszy się nie robił. Jeszcze u Jerzego Brzęczka wyglądało to jako tako, a jego mecz z Finlandią to był prawdziwy popis, ale było tego już coraz mniej. Mniej więcej od przyjścia Paulo Sousy na stanowisko selekcjonera reprezentacji Polski rola „Grosika” w reprezentacji skurczyła się diametralnie. U Portugalczyka zagrał tylko trzy razy (łącznie 40 minut), po czym poszedł w totalną odstawkę. Nie można się było selekcjonerowi dziwić, bowiem boiskowo Kamil był pod formą i przesiadywał na ławce West Bromwich Albion.
Choć wrócił do kadry za Michniewicza, a sięgnął także po niego po krótkiej przerwie Fernando Santos, a potem Michał Probierz – status boiskowy pozostał bez zmian. Dość powiedzieć, że ostatni mecz w podstawie zagrał u Jerzego Brzęczka przeciwko Bośni w 2020 roku. Potem już tylko ogony z ławki. A jednak wszyscy do niego ostateczne wracali i powoływali go do zespołu… Dlaczego?
Mieli przyjść młodsi, ale za każdym razem wracaliśmy do sprawdzonego Grosika
Nawet w 2023 roku, gdy wydawało się, że los Kamila Grosickiego powinien być już przesądzony. Reprezentację przecież miał przejmować Nicola Zalewski, Jakub Kamiński, Przemysław Frankowski. No i były takie mecze, jak ten z Albanią, gdzie jego powrót do obrony po błędzie był karygodny. Wydawało się, że Turbo zgasło, że po co nam podstarzały skrzydłowy o dość ograniczonej charakterystyce? Czyżby to paliwo patriotyczne przestało już być wystarczającym argumentem za przyznaniem powołania? Nie do końca.
Każdy większy bądź mniejszy ekspert i grupa kibiców mówiła: powołajmy Kamila, przecież jego Turbo może się przydać; że jego nieprzewidywalność i niesamowita łatwość wprowadzenia popłochu w szeregach rywali może okazać się atutem w końcówkach spotkań; że jego oddanie dla kadry, ten patriotyczny romantyzm, którym emanuje, jeszcze raz przyczyni się do wspaniałego momentu w dziejach kadry.
Pamiętacie mecz z Czechami w 2023 roku? Potrzeba nam było zwycięstwa, aby awansować bezpośrednio na Euro 2024 (co, jak wiemy, nas przerosło, ale nie w tym rzecz). Kamil Grosicki z ławki w 73. minucie wszedł i od razu zrobił wielką wrzawę, większą niż inni rezerwowi. Dlaczego? Bo wszyscy widzieli w nim nadzieję. Człowieka, który w ostatnich minutach swoją szybkością i nieprzewidywalnością mógł właśnie po raz kolejny zrobić coś z niczego.
Symboliczny powrót do macierzystego Szczecina
Nie jest może produktem akademii piłkarskiej, tak jak Nicola Zalewski czy Jakub Kamiński. Do składu musiał przebijać się jeszcze w czasach brazylijskiej Pogoni, gdy ta bynajmniej nie mogła poszczycić się takimi warunkami cieplarnianymi jak dzisiaj. To jednak człowiek, dla którego kadra to była świętość, o czym sam niejednokrotnie powtarzał. W prawdziwie romantycznym stylu opowiadał, że za kadrę gotów jest się pokroić i zrobi wszystko, by wrócić jeszcze do reprezentacji.
Dowód? Powrót do Pogoni Szczecin. Kamil Grosicki w WBA nie miał już czego szukać. Mógł co najwyżej pobujać się po niższych ligach angielskich bądź wyjechać w kierunku egzotycznego wschodu i złapać ostatni wielki kontrakt. On jednak, nie dość że wybrał powrót do swojego macierzystego klubu z mniejszą pensją niż w takiej na przykład Turcji, to zrobił to też w jasno określonym celu. Czuł jeszcze moc, aby wrócić do reprezentacji narodowej. Ta decyzja o podłożu romantycznym okazała się trafna, bowiem znów zaczął otrzymywać powoływania.
Kamil Grosicki: spuścizna
A więc za co zapamiętamy Kamila w reprezentacji? Jako pierwsze do głowy przychodzi oczywiście to słynne Turbo, które niejednokrotnie włączał w spotkaniach. Najlepszym tego przykładem był znakomity gol przeciwko Rumunii, gdzie od połowy boiska przeprowadził kapitalną indywidualną akcję, mijając kilku rywali i pakując piłkę do bramki. Ale przede wszystkim to jego przywiązanie do biało-czerwonych barw. Traktował to jak zaszczyt.
– Wszyscy wiedzą, jakie mam podejście do gry w reprezentacji, do bycia częścią tej drużyny. To absolutnie największy zaszczyt, nie ma nic piękniejszego. Wypełnione trybuny, stawka, atmosfera – to wszystko bardzo mocno mnie nakręca. Tak jak małe dziecko czeka w Święta Bożego Narodzenia, aż Mikołaj przyniesie mu prezent, tak samo ja wyczekiwałem tego powołania.
Kamil Grosicki to normalny piłkarz, a nie PR-owa wydmuszka
A właśnie takich ludzi Polacy kochają najbardziej. Nie wyidealizowanych PR-owo chłopczyków o krystalicznym życiorysie. Tacy do bólu przezroczyści goście są nudni. My lubimy swojskich ludzi, a przede wszystkim takich, co kochają biało-czerwone barwy. A taki jest właśnie Kamil Grosicki. Miał problemy z hazardem, były podejrzenia o nadmierne spożywanie alkoholu (incydent z czasów gry w Jagiellonii). Jego kariera piłkarska nie raz była na zakręcie.
Piłkarsko jednak zawsze stawiał reprezentację na pierwszym miejscu i po jego sposobie bycia widać było, że mu zależy. Tak naprawdę, a nie na niby. Gdy coś mu się nie spodobało, to o tym mówił. Jego miny też często sugerowały, że bywał bliski płaczu, jak choćby w pamiętnym meczu z Kolumbią, gdzie na boisku nie istnieliśmy i wyczuwało się frustrację.
Czy w obecnej kadrze są tacy romantycy jak Grosik?
Nie chcemy być krytyczni dla reszty reprezentantów, może nawet ich skrzywdzimy tą oceną, ale nie widzimy w nich tego ognia, tej pasji, jaką miał Kamil Grosicki (no może poza Nicolą Zalewskim). Wiadomo, że na samym końcu zawsze będą bronić się umiejętności. Lecz ile dla takiej reprezentacji zrobił Jakub Kamiński czy Przemysław Frankowski, mimo gry w lepszych klubach? Czy widać po nich (i po wielu innych zawodnikach z tej drużyny), że gotowi są zasuwać po boisku jak szaleni? Podkreślać swoje przywiązanie do ojczystych barw?
Wybaczcie, my jakoś tego nie czujemy. Polacy to naród przesiąknięty romantyzmem, przez co nie raz w naszej historii za to obrywaliśmy. Jednak dużo przyjemniej odbiera się ludzi (a w tym przypadku piłkarzy), dla których gra w reprezentacji jest nobilitacją i chcą się za nią odwdzięczyć swojej reprezentacji uosobionej w postaci kibiców jak najlepszą grą przy pełnym zaangażowaniu.
Po odejściu Kamila #Grosicki nie mamy w tej reprezentacji choćby jednego piłkarza, który tak kochał i kocha kadrę, przeżywa każdy mecz z orzełkiem na piersi. Nie brakuje nam jednostek, talentu czy umiejętności. Brakuje nam charakteru i miłości do barw takiej, jak u TurboGrosika.
— Mateusz Ligęza (@LigezaMateusz) June 5, 2025
Panie Kamilu – dziękujemy
Na koniec: Panie Kamilu, dziękujemy za wszystko. Jest Pan najlepszym skrzydłowym XXI wieku w kadrze obok Jakuba Błaszczykowskiego. Dał nam Pan wiele radości i gdy nawet brakowało już od pewnego momentu umiejętności, to zawsze z uporem walczył Pan dla reprezentacji, czego nie można z przykrością powiedzieć o wszystkich kadrowiczach. Pozwolimy sobie w ostatnich słowach sparafrazować fragment powieści Bolesława Prusa, gdzie pada to słynne określenie wypowiedziane przez doktora Szumana: Przypatrz mu się pan…[…] Ostatni to romantyk!… Jak oni się wynoszą… Jak oni się wynoszą…